Wycieczka do „Parku Legend” i Gospodarstwa Agroturystycznego „Głuchowskie specjały”

Czwartek 26 czerwca zapowiadał się pogodnie. Świeciło słońce, ale nie było upału, a lekki wiatr przyjemnie chłodził. O godz. 8 45 zameldowaliśmy się w komplecie  przed Staszowskim Ośrodkiem Kultury, 15 minut później wyruszyliśmy w stronę Nowej Słupi – do serca Gór Świętokrzyskich. Minęliśmy zabytkowy rynek, kościół i podjechaliśmy pod nowoczesny budynek do długo oczekiwanego „Parku Legend”. Każdy miał inne wyobrażenia i oczekiwania o tym miejscu, więc zżerała nas ciekawość, jakie atrakcje w tym miejscu na nas czekają. W obszernym holu podzieliliśmy się na 2 grupy. Pierwsza miała zaczynać zwiedzanie o godz. 10.20, druga dwadzieścia minut później. Czekając na wejście, jedni odwiedzili stoisko z pamiątkami, inni poszli do kawiarni na lody, kawę i herbatę, a jeszcze inni oglądali film o Górach Świętokrzyskich na telebimie; lektorem i przewodnikiem był aktor Jerzy Trela. Na zdjęciach można było też obejrzeć największe atrakcje województwa świętokrzyskiego, w tym m. in. Sandomierz, Ujazd, Tokarnię, Ćmielów, Święty Krzyż, Busko-Zdrój, Kurozwęki, Szydłów  i inne ciekawe miejsca.

I nadszedł czas na zwiedzanie „Parku Legend”. Pogasły światła, a my rozpoczęliśmy wędrówkę w krainę magii i baśni. W pierwszej sali powitał nas świętokrzyski wędrowiec, w którego wcielił się multimedialnie wokalista zespołu TSA – Marek Piekarczyk. Poszczególne sale zachwycały kolejnymi legendami. Były rusałki i smoki, wojowie i rycerze, zbójnicy i księżniczki. A wszystko to w scenerii zmieniających się świateł i głosów. Były m. in. legendy o zbóju Kaku, od którego nazwy powstała miejscowość Kakonin; o powstaniu Kielc, które swą nazwę mają od kłów dzikich zwierząt i wcześniej nazywały się Kiełce; o mieszczance Mniszchównie z Sandomierza, która podstępnie zwabiła do lochów tatarów, którzy oblegali miasto, następnie z nimi zginęła zasypana przez obrońców Sandomierza;  o wędrowcu Emeryku, który skamieniały posuwa się w kierunku klasztoru na Świętym Krzyżu co rok o ziarnko piasku, a gdy tam dojdzie będzie koniec świata.

Były też najprawdziwsze smoki, trupie czaszki, gnomy, wodne potwory  i inne bajkowe stwory. Co pewien czas w „Parku Legend” pojawiały się czarownice, skrzaty i inne postacie. Po zwiedzeniu kilkunastu bajkowych sal przeszliśmy do kina 3D i tam dostaliśmy magiczne okulary, które wprowadziły nas w trójwymiarowy świat Gór Świętokrzyskich. Wrażenia były niesamowite, a piękno świętokrzyskiej ziemi urzekało wszystkich.

Po seansie przyszedł czas na jeszcze większą atrakcję…..a była to jazda na miotle wraz z czarownicami z Łysej Góry!!!! W 10-osobowych grupach przeszliśmy do sali na piętrze budynku i tam siedliśmy na specjalnych fotelach, zakładając  na oczy symulatory. Rozpoczęła się  szaleńcza jazda na miotle. Rajd zaczęliśmy na Łysej Górze, a stamtąd w szalonym tempie na Gołoborza, po Puszczy Jodłowej, po świętokrzyskich wioskach i skansenach. Wrażenie było niesamowite, zawrotna prędkość mioteł wywoływała fale radości. Miotły wirowały, pikowały i wznosiły się ku górze.  Każdy był zachwycony. A że radość nas nie opuszczała, po wyjściu z budynku w amfiteatrze odśpiewaliśmy wspólnie piosenkę „Szła dzieweczka do laseczka”; zrobiliśmy pamiątkową, wspólną fotografię. Nikt nie wyszedł z „Parku Legend” niezadowolony. Uskrzydleni niesamowitymi przeżyciami wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy w kierunku Głuchowa.

Minęliśmy Łagów oraz ariański Raków i pojechaliśmy do wsi Potok. Stamtąd skierowaliśmy się do celu naszej wędrówki. Ale tylko skierowaliśmy, bo kierowca pomylił trasę i wjechał na…. polną drogę, a stamtąd odwrotu nie było, bo był dziki las. W autobusie trzęsło jak w betoniarce, a my baliśmy się, aby  pojazd nie wywrócił się. Jakimś cudem kierowca zawrócił przed lasem i ruszyliśmy w dalszą drogę, wspomagając się systemem GPS. I to był strzał w dziesiątkę, bo już bez problemów dotarliśmy do gospodarstwa agroturystycznego Marty Warańskiej.

Gospodyni powitała nas ubrana w świętokrzyski strój i tylko może tatuaże na rękach przesłoniły nieco ludowość tej niezwykle pięknej kobiety. Najpierw był posiłek – bigos gotowany na ognisku z razowym chlebem. Po kilku godzinach wycieczki potrawa ta smakowała znakomicie. Mocno przyprawiony bigos spowodował wzrost pragnienia, ale i na to był sposób, bo gościnna gospodyni przygotowała napoje, kompoty, wodę z miętą i cytryną a do tego nieograniczone ilości kostek lodu, co skutecznie ugasiło pragnienie. Do naszej dyspozycji były też kawa, herbata i wszelkiego rodzaju  jadła. Były więc wędliny, swojski smalec, razowy chleb, twaróg, masło i sery, dżemy i powidła, czereśnie, jabłka i inne owoce oraz ciasta.

Usiedliśmy przy dwóch stołach; konsumując swojskie przysmaki, przygotowywaliśmy się do warsztatów serowarskich. Najpierw gospodyni przygotowała garczki z mlekiem w temperaturze ok. 35 stopni Celsjusza. Następnie dodała do niego podpuszczkę i po ok. 20 minutach mogliśmy za pomocą noża sprawdzić, czy mleko przeszło już ze stanu ciekłego w stały. Gdy  mleko zmieniło swój stan na stały, zaczęliśmy kroić powstały produkt na plastry. Potem rozdrabnialiśmy go nożami a następnie każdy otrzymał formę do robienia sera. Rozdrobniony ser trafił na stoły, a tam przekładaliśmy go do foremek, ubijając łyżkami. Satysfakcja była niesamowita. Powstały sery o rożnych smakach z wykorzystanie przypraw, m.in. suszonej papryki, kardamonu, imbiru i innych. Po ok. pół godziny sery były gotowe; cóż to była za radość. Największe zainteresowanie wzbudzały kredensy pełne ziół, przypraw, dżemów i nalewek. Niestety, tych ostatnich nie zdążyliśmy skosztować… choć smaki były.

Za to mogliśmy obejrzeć „Tuśkową zagrodę”, w której były zwierzęta gospodarskie: kury, koguty, gęsi, króliki i kozy,  które chyba najbardziej się nam podobały. Ściskając  w dłoniach skarby w postaci własnoręcznie zrobionych serów, powoli kierowaliśmy się do autokaru. Sery musiały jeszcze skrzepnąć w lodówce, ale już następnego dnia nadawały się do konsumpcji. Jakaż była radość, gdy mogliśmy je skosztować, poczęstować rodzinę i znajomych. Każdy ser miał inny smak, ale wszystkie się udały – miały wymaganą konsystencję i wspaniały smak.

Kto nie był na wycieczce, niech naprawdę żałuje, a kto był, może tytułować się mianem serowara.

Paweł Ciepiela